Zachorowałam na krzesełka z PRL. Dokładnie rzecz biorąc na modernistyczne krzesełka z 50/60-tych lat. Jeszcze dokładniej rzecz biorąc, to na bardzo modne obecnie krzesełka zaprojektowane przez Rajmunda Hałasa typ 200-190. Więc przy każdej okazji wypatrywałam, czy ktoś przypadkiem ich nie wyrzucił. Oczywiście można takie krzesła kupić, dostępne są w stanie oryginalnym, oczyszczone do żywego drewna lub już odnowione. Jednak, nie o to w tym chodzi, żeby kupować, tylko żeby uratować fajny mebel przed zniszczeniem. I pewnego dnia w śmietniku zobaczyłam ciekawe krzesła choć nie "hałasy".
To teraz słów kilka o samym meblu.To także jest projekt z lat 60-tych tyle, że autorstwa Mieczysława Zielińskiego oznaczony jako typ 200/100B. Charakterystyczna dla tego krzesła jest górna rama oparcia w kształcie, jak wyczytałam, łódeczki, choć mnie akurat skojarzyło się z bumerangiem. Trzy pionowe szczebelki pośrodku oparcia dodają smukłości, podobnie jak wycięte w łuk dolna rama oparcia i łączyna. Uroku meblowi dodają smukłe nóżki, których przekrój po środku jest prostokątny, a na dole płynnie przechodzi w okrągły. Konstrukcja wykonana została z drewna bukowego, siedziska z pasów jutowych przymocowanych do drewnianej ramy, pokrytych pianką i wykończone materiałową tapicerką.
Na tym zdjęciu nie wygląda źle, ale stan krzeseł był naprawdę nieciekawy |
Z siedzisk zostawiłam tylko ramy. Reszta było zużyta, pozalewana i po prostu śmierdziała. Zresztą ramy też były porozklejane i wymagały naprawy. Starą, oryginalną tapicerkę wyrzuciłam bez żalu: bordowa, syntetyczna tkanina była zapewne koniecznością w tamtych czasach, a nie zamiarem projektanta. Z czasów dzieciństwa pamiętam wersalkę obitą podobną tkaniną, tyle że w kolorze rdzawym. Nie znosiłam jej. Była twarda, szorstka, niemiła w dotyku.
Zdobyczne krzesła były zabejcowane na dość ciemny kolor. Jednak w moim pokoju dziennym króluje naturalna, jasna buczyna, musiałam więc bardzo dokładnie oczyścić drewno, żeby wszystko do siebie pasowało. Okazało się to najtrudniejszym zadaniem. Posiłkowałam się żelem do usuwania powłok, szlifierką, elementy wyoblone ręcznie szlifowałam papierem ściernym, a na koniec znów użyłam chemii, która oprócz zdejmowania farb i lakierów, "wyciąga" bejcę z drewna. Bardzo mozolna robota.
Jednak, gdy przymierzyłam do krzesełka żaden nie pasował: z jasnym obiciem krzesełko wydawało się mdłe i bez wyrazu, a z ciemnym - za ciemne i ponure. Ostatecznie skończyło się na wyprawie do hurtowni i tapicerskiej i zakupie całkiem innej tkaniny dopasowanej kolorystycznie do wystroju pokoju, gdzie królują odcienie niebieskiego i szarości. Jeszcze obijanie i już gotowe!!!
Towarzystwa w jadalni dotrzymują im "patyczaki". Prawda, że ładnie razem wyglądają!
Komentarze
Prześlij komentarz