Gięte przedwojenne krzesła, to kolejne znalezisko na strychu starego domu. Znalezione po ciemku, przy latarce, przykryte wieloletnim kurzem i brudem, i tak zwróciły moją uwagę ciekawymi tłoczeniami. Zdecydowałam, że je zabieram.
Na spodzie siedziska zachowały się oryginalne etykiety. Krzesła pochodzą z okresu międzywojennego z Fabryki Mebli Giętych, Biurowych i Stolarskich "Wiedeń", która mieściła się w Warszawie przy ul. Twardej 14.
Krzesełka, już tradycyjnie, po przyjeździe wylądowały w ogródku, zostały umyte mydłem marsylskim i od razu ujawniły się dziurki po drewnojadach. Znów zabawiłam się w pielęgniarkę i ze strzykawką w ręku rozpoczęłam odrobaczywianie każdego z osobna elementu. Potem jeszcze środek został zaaplikowany pędzlem na wszystkich powierzchniach i krzesła trafiły do foliowych worków na kwarantannę.
Dokładną inwentaryzację zniszczeń przeprowadziłam, gdy zabrałam się za odnawianie. Czego tu nie było!!!
- uszkodzony fornir
- ślady po ogniu
- wygryziony przez psa kawał drewna z łączyny
- rzaz po piłowaniu
- pęknięcia giętych elementów
- i niestety dziury na wylot w ozdobnej sklejce siedziska.
Trochę zwątpiłam i nawet zastanawiałam się, czy nie wybrać najlepsze elementy z poszczególnych krzeseł i z trzech zrobić dwa. Póki co, zabrałam się do pracy i decyzję zostawiłam na później. Na początek zabrałam się za klejenie i naprawy.
Najbardziej pracochłonna była naprawa podziurawionej sklejki siedziska. To były dziury po gwoździach, które bezlitośnie i nieodwracalnie uszkodziły sklejkę. Wiadomo było, że nie odtworzę ozdobnych tłoczeń siedziska, ale mimo wszystko postanowiłam naprawić i dopiero widząc efekty podjąć decyzję, czy warto tym krzesełkiem dalej się zajmować. Sklejka użyta na siedzisku była trzywarstwowa. Z innego starego krzesła giętego udało mi się pozyskać bukową sklejkę siedziska, bardzo prostą bez żadnych ozdobnych motywów i ją wykorzystałam do naprawy. Po kolei sztukowałam każdą z warstw w miejscu uszkodzenia, więc w sumie wykonałam sześć sesji napraw tego jednego elementu. Każda wklejka była innego rozmiaru, tak by na siebie nachodziły i było do czego kleić.
Z rezultatu byłam na tyle zadowolona, że zdecydowałam dalej odnawiać to krzesełko.
Inną trudną dla mnie naprawą była wstawka całego fragmentu drewna w kolistej łączynie usztywniających nogi krzesełka. Drewno zostało wręcz wygryzione przez psa z jednej strony i mocno uszkodzone z przeciwnej strony. Nigdy czegoś takiego nie robiłam i nie dysponowałam nawet odpowiednimi narzędziami, żeby precyzyjnie wyciąć brakujący fragment drewna. Nie zrobiłam tego idealnie, ale zrobiłam!!!
Szparki na krawędziach łączenia zaszpachlowałam kitem w kolorze ciemny orzech. Na taki kolor miałam zamiar zabarwić krzesełko, żeby zamaskować ślady przypalenia na jednej z nóg.
Najbardziej stresujące okazało się barwienie. Mimo, że kupiłam szpachlę w kolorze ciemny orzech, po bejcowaniu okazała się dużo jaśniejsza niż drewno, a zaszpachlowanych miejsc było sporo. Siedziałam więc z malutkim pędzelkiem i wielokrotnie podmalowywałam zaszpachlowane fragmenty. Trochę to poprawiło sytuację, choć różnice kolorystyczne nadal było widać. Na szczęście ciemna politura szelakowa jeszcze bardziej zniwelowała różnice. Bowiem po raz pierwszy zdecydowałam się na politurowanie. Krzesła wydały mi się najlepsze do pierwszej pracy. Zdecydowałam się na gotową politurę, a w zasadzie dwie: do gruntowania pędzlem i do tamponowania. Pewnie dużo mi brakuje do doskonałości, ale efekt i tak mi się podoba. Usłojenie drewna zostało pięknie podkreślone, powierzchnia jest lśniąca i to nie takim "plastikowym" blaskiem jak w przypadku lakieru chemoutwardzalnego, ale pięknym, głębokim lśnieniem kilkunastu warstw politury szelakowej.
Już wydawało się, że to koniec: wystarczy skręcić i dodatkowo wkleić przednie nogi. Dwa krzesełka poszły gładko, ale trzecie wciąż się kolebało. Próbowałam składać na różne sposoby (choć pole do manewru nie było wielkie), stosowałam oryginalne wkręty, które przekręcałam w tę i nazad, i bez poprawy. Przyjrzałam się dokładnie i okazało się, że jedna z tylnych nóg jest jakby wypaczona. Prawdopodobnie kiedyś, jakiś zluzowany wkręt wypadł i krzesełko zaczęło odchylać się w jedną stronę. Taki stan musiał trwać przez wiele lat, a efektem tego było wytarcie spodu nogi z jednej strony, tak jak w wykoślawionych butach. Dodatkowo noga zaczęła pękać w bardzo nietypowym miejscu czyli nie w miejscu gięcia, ale mocowania wkrętu. Wygląda na to, że jedynym wyjściem jest równe przycięcie nogi i dosztukowanie kawałka. Podejmę i tę rękawicę, a na razie cieszę się z dwóch pięknych krzesełek.
Komentarze
Prześlij komentarz