Stół ze śmietnika

Panuje epidemia, co niestety ma znaczne przełożenie na moje sprawy zawodowe.
Nie rozwodząc się za bardzo: mam czas 😁 i nie mam pieniędzy 😣.
Mam też stary stół, który rok temu wypatrzyła córka na śmietniku. Ciemno było, ale wyglądał ciekawie, po wymianie sms-ów, zdecydowałam, że biorę. Na nic mi ten stół nie był potrzebny. Stołów mam wystarczająco i jeszcze ciut, ale przecież zaraz by trafił na wysypisko.


Mebel wylądował w żoliborskim mieszkaniu dziecięcia do czasu moich oględzin. Jak już przyszłam i zobaczyłam, to kazałam czym prędzej wywalić na balkon. Niestety drewno jak sitko, tyle dziur po drewnojadach. Już wiedziałam czemu został wywalony, ale i tak postanowiłam uratować. Poza tym bardzo zniszczony blat z przedziwnym otworem w środku. Głowę sobie łamałam, po cóż to komu i wymyśliłam: ktoś wykorzystywał go jako szafkę pod umywalkę.

Tak więc stół stał sobie na balkonie, zawadzał i czekał na okazyjny transport lub wyczerpanie się cierpliwości dziecka. W końcu przyjechał do mnie. Oczywiście nie do domu, bo taki trefny mebel do domu się nie nadaje. Wylądował w ogródku, ale pod zadaszeniem. Czym prędzej go wstępnie oszlifowałam, a potem zabawiłam się w pielęgniarkę. Z poprzednich prac został mi środek owadobójczy na drewnojady. Uzbrojona w strzykawkę przez kilka godzin aplikowałam preparat w każdą dziurkę, a naprawdę było tego bardzo dużo. Potem nałożyłam jeszcze preparat na wierzch i dokładnie owinęłam folią. W tym kompresiku stół miał przechodzić kwarantannę przez 2 tygodnie. No cóż, trwało to trochę dłużej, tak jakoś pół roku. Na pewno tam już nie ma żadnego kołatka lub podobnego stwora.

No to dobrnęliśmy do czasów dzisiejszych i epidemii. Chciało mi się już uporządkować ogródek, czas miałam, ale stół mi na nic nie potrzebny, a z kasą krucho. Stwierdziłam, że muszę go odnowić bezkosztowo. Przejrzałam wszystko czym dysponuję i zabrałam się do roboty.
Stół miał mnóstwo dziurek i ubytków, i wymagał licznego szpachlowania, a ja miałam tylko białą szpachlę. Nie szkodzi, że biała i tak trzeba go przemalować, bo był w zbyt złym stanie. Oj, trochę czasu to szpachlowanie zajęło. Potem szlifowanie szpachli i malowanie. Pora zdecydować, jak ma wyglądać. W zasadzie forma, kształt mebla już trochę narzuca sposób wykończenia, ale i tak zostaje pewne pole do manewru. Do tego mebla wymyśliłam 3 koncepcje:
- stół w stylu prowansalskim w kolorze zżółkniętej bieli poprzecierany na krawędziach do surowego drewna,
- bardzo kobiecy stół z głębią kolorów poprzez nałożenie kilku warstw metodą przecierki,
- stara forma w nowoczesnym wydaniu: czyli malujemy drewno czarna farbą w spreju na wysoki połysk (tu wymagane jest idealne wykończenie drewna).
Projekt miał być bezkosztowy: ani czarnej farby w spreju, ani takiej o kolorze kości słoniowej, nie posiadałam. Miałam za to farbę w kolorze szałwii i białą. Pomalowałam rach-ciach, poprzecierałam i po wyschnięciu jeszcze przeszlifowałam papierem ściernym.
Brakowało jeszcze blatu. Stary oczywiście zupełnie się nie nadawał, nie wspominając już o dziurze. Choć trzeba przyznać, że był solidnie zamocowany i bardzo się namęczyłam, żeby go zdjąć.
W komórce zalegał mi porządny bukowy blat kuchenny, który niegdyś wykorzystałam do ratowania sosnowego stolika. Stolik się wysłużył, a blat został. Wymiar był idealny.

Lekko go odświeżyłam szlifując i przyszła pora na dobranie koloru. Do wyboru miałam takie oto resztki z pozostałych projektów: szarą lazurę do drewna, bejcę w kolorze "orzech", mogłam też zostawić naturalne drewno. Do wykończenia posłużyć miał mi olej do drewna, którym wcześniej zabezpieczyłam moje meble ogrodowe. Stwierdziłam, ze to dobry moment, żeby spróbować zrobić domową bejcę. Czy znacie ten patent? Wystarczy ocet (ja wymieszałam zwykły ocet spirytusowy z octem balsamicznym) i zardzewiałe gwoździe i kawałki wełny stalowej. Musiałam poczekać tydzień aż wszystko się zmaceruje. Poszczególne kolory wypróbowałam na spodniej stronie blatu.


Ciepłe bukowe drewno trochę się wg mnie gryzło, kupowana bejca była zbyt ruda, lazura zbyt blada, a bejca domowa chyba zbyt przydymiona. Efekt domowej bejcy mnie mocno zaskoczył. Gdy ją nakładałam to jakbym smarowała drewno średnio zaparzoną herbatą. Czułam się jakbym po prostu wcierała wodę, więc wcierałam i wcierałam. W końcu zdegustowana odeszłam. Tymczasem drewno mocno pociemniało i zaczęło wyglądać jak osmolone. Tak, to był ten odcień tylko potrzebowałam mniej intensywny. Gdy nakładałam bejcę na właściwą stronę blatu byłam już bardzo ostrożna. Najpierw pierwsza warstwa, odczekałam aż wyschnie, potem druga i wtedy stwierdziłam, że już wystarczy. Jak wam się podoba efekt? Ja jestem zakochana i chyba będę już używać tylko takiej własnoręcznie zrobionej bejcy.

Ostatni etap, to przymocowanie blatu do stołu i tu poległam. Przeszukałam komórkę w poszukiwaniu odpowiedniej listwy drewnianej, szukałam kątowników we wszystkich skrzynkach narzędziowych i nic nie znalazłam. Mój plan renowacji bezkosztowej spalił na panewce. Musiałam pójść do sklepu i kupić za 6 zł komplet 4 małych kątowników.

Renowacja wciąż nie została zakończona. Przydałoby się zaokrąglić narożniki i wyfrezować ozdobnie krawędzie, no i nie ma szuflady. Może kiedyś ją dorobię, a może znajdę na jakimś śmietniku. 😉

Komentarze

Prześlij komentarz