Po przedpokoju przyszła pora na pokój dzienny. Po zdjęciu szkaradnych paneli można było ocenić stan starego parkietu. Tu na szczęście nie był zalany, za to całe partie klepek się ruszały, pomalowane były lakierobejcą w ciemnym kolorze, które miejscami odchodziła, a w miejscu po starej meblościance podłoga była w kolorze naturalnym. Pomalowali podłogę wokół meblościanki!!!😵 Słyszałam kiedyś, że komuś nie chciało się odsuwać mebli od ścian podczas malowania, to pomalował dookoła, a tu proszę to samo tylko z podłogą.
Bliższe oględziny ujawniły, że odklejone klepki próbowano ponownie przytwierdzić do podłoża i tam porządek układania był zaburzony, a miejscami również zastosowano lepik. Mimo wszystko postanowiłam tę podłogę ocalić. W mojej ocenie 1/3 posadzki mogła pozostać na miejscu, a reszta została zdjęta. Klepki ubrudzone lepikiem zapakowałam w czarne foliowe worki. Czekało mnie sporo pracy. Odrywanie klepek przymocowanych gwoździami spowodowało powstanie dziur w szlichcie, a sama podłoga lekko się ugięła pośrodku pomieszczenia. Musiałam zrobić wylewkę. Więc zrobiłam. pewnie dużo pozostawiała do życzenia, ale na moje potrzeby wystarczyła.
Musiałam też posortować i wyczyścić klepki. Teraz już wiem, dlaczego parkieciarze przy przekładaniu starego parkietu, numerują poszczególne klepki. Drewno na podłodze przez te kilkadziesiąt lat pracowało, ułożyło się i dopasowało do siebie. Ponowne dopasowanie klepek jest trudne, a i tak będzie potem wymagało bardzo grubego cyklinowania. Niestety ja nie mogłam tak działać, bo część klepek z lepikiem dostała eksmisję, a część miała uszkodzone przez gwoździe wpusty. Najpierw ułożyłam parkiet na sucho bez kleju i oznaczyłam deszczułki. Przy okazji, żeby było jeszcze trudniej, okazało się, że mam 2 rodzaje klepek: część miała pióro po lewej stronie, a część po prawej. I przyszedł ten sądny dzień klejenia parkietu. Trzeba to zrobić szybko, a ja robiłam pierwszy raz i bałam się, że nie zdążę przed zaschnięciem kleju. Podzieliłam więc klej na kilka porcji, pracowałam w pocie czoła i ułożyłam!!! Podłoga wyszła mi łaciata 😁
Myślałam, że najgorsze już za mną, ale to nie była prawda. Czekało mnie cyklinowanie. Wynalazłam świetną cykliniarkę satelitarną, która podobno nawet dla amatorów się nada, przytachałam ją razem z córką (bo ciężka jak diabli i sama nie dałabym rady) i nie odpaliła!!! Instalacja w moim mieszkaniu okazała się za słaba dla niej. Więc znów poszukiwania, transport, tachanie tym razem ze szwagrem, bo ciężka. Potem było długie i mozolne cyklinowanie. Przemieszane klepki były bardzo nierówne, ale na szczęście dość grube i było z czego cyklinować. Na dodatek w nieprzekładanej części parkietu były spore szpary i konieczne było szpachlowanie. Później jeszcze bejca (motywem przewodnim był kolor starej witryny) - panika, że za ciemna, pierwsza warstwa lakieru - panika, że beznadziejnie i po drugim lakierowaniu odetchnęłam - efekt był zadowalający.
Razem z przerwami technologicznymi praca zajęła mi kilka tygodni. Długo, prawda? Pewnie zawodowy parkieciarz zrobiłby szybciej, tylko czy w ogóle by się tego podjął? Wątpię. Ostateczny efekt mi się podoba. Widać różnicę w parkiecie przekładanym, bo tam nie ma szpar i podłoga jest cicha, i tym który pozostał na miejscu. Niestety szpary były na tyle duże, że szpachla już teraz się wykrusza i każdy krok wyraźnie słychać. A jak Wam się podoba mój uratowany parkiet?
Bliższe oględziny ujawniły, że odklejone klepki próbowano ponownie przytwierdzić do podłoża i tam porządek układania był zaburzony, a miejscami również zastosowano lepik. Mimo wszystko postanowiłam tę podłogę ocalić. W mojej ocenie 1/3 posadzki mogła pozostać na miejscu, a reszta została zdjęta. Klepki ubrudzone lepikiem zapakowałam w czarne foliowe worki. Czekało mnie sporo pracy. Odrywanie klepek przymocowanych gwoździami spowodowało powstanie dziur w szlichcie, a sama podłoga lekko się ugięła pośrodku pomieszczenia. Musiałam zrobić wylewkę. Więc zrobiłam. pewnie dużo pozostawiała do życzenia, ale na moje potrzeby wystarczyła.
Musiałam też posortować i wyczyścić klepki. Teraz już wiem, dlaczego parkieciarze przy przekładaniu starego parkietu, numerują poszczególne klepki. Drewno na podłodze przez te kilkadziesiąt lat pracowało, ułożyło się i dopasowało do siebie. Ponowne dopasowanie klepek jest trudne, a i tak będzie potem wymagało bardzo grubego cyklinowania. Niestety ja nie mogłam tak działać, bo część klepek z lepikiem dostała eksmisję, a część miała uszkodzone przez gwoździe wpusty. Najpierw ułożyłam parkiet na sucho bez kleju i oznaczyłam deszczułki. Przy okazji, żeby było jeszcze trudniej, okazało się, że mam 2 rodzaje klepek: część miała pióro po lewej stronie, a część po prawej. I przyszedł ten sądny dzień klejenia parkietu. Trzeba to zrobić szybko, a ja robiłam pierwszy raz i bałam się, że nie zdążę przed zaschnięciem kleju. Podzieliłam więc klej na kilka porcji, pracowałam w pocie czoła i ułożyłam!!! Podłoga wyszła mi łaciata 😁
Ciemne klepki pomalowane były lakierobejcą, a te jasne pochodzą spod meblościanki |
Myślałam, że najgorsze już za mną, ale to nie była prawda. Czekało mnie cyklinowanie. Wynalazłam świetną cykliniarkę satelitarną, która podobno nawet dla amatorów się nada, przytachałam ją razem z córką (bo ciężka jak diabli i sama nie dałabym rady) i nie odpaliła!!! Instalacja w moim mieszkaniu okazała się za słaba dla niej. Więc znów poszukiwania, transport, tachanie tym razem ze szwagrem, bo ciężka. Potem było długie i mozolne cyklinowanie. Przemieszane klepki były bardzo nierówne, ale na szczęście dość grube i było z czego cyklinować. Na dodatek w nieprzekładanej części parkietu były spore szpary i konieczne było szpachlowanie. Później jeszcze bejca (motywem przewodnim był kolor starej witryny) - panika, że za ciemna, pierwsza warstwa lakieru - panika, że beznadziejnie i po drugim lakierowaniu odetchnęłam - efekt był zadowalający.
Razem z przerwami technologicznymi praca zajęła mi kilka tygodni. Długo, prawda? Pewnie zawodowy parkieciarz zrobiłby szybciej, tylko czy w ogóle by się tego podjął? Wątpię. Ostateczny efekt mi się podoba. Widać różnicę w parkiecie przekładanym, bo tam nie ma szpar i podłoga jest cicha, i tym który pozostał na miejscu. Niestety szpary były na tyle duże, że szpachla już teraz się wykrusza i każdy krok wyraźnie słychać. A jak Wam się podoba mój uratowany parkiet?
Komentarze
Prześlij komentarz