O co chodzi z tym tapicerem? Otóż mam ciągoty do prac ręcznych. Różne to są prace - opisywać szczegółowo nie będę. Tym razem padło na krzesła. Krzesła zostały nabyte wraz z mieszkaniem żoliborskim. Nie były zbyt piękne, ale za to solidne i służyły dotychczasowym lokatorom dobrze. Ostatni lokatorzy mieszkali z kotem,który chyba z tychże krzeseł urządził sobie drapak. Krzesełko najłagodniej potraktowane przez kota, wyglądało tak:
Pozostałe były w znacznie gorszym stanie. Dziecko widząc te krzesła, stanowczo stwierdziło że ich nie chce, ale zanim zdążyło się ich pozbyć wyjechało na spóźnione wakacje. Ja natomiast postanowiłam z nimi poeksperymentować.
Poodkręcałam siedziska i oparcia i przy okazji opanowałam umiejętność posługiwania się wkrętarką. Sam stelaż krzesła postanowiłam zabrać do warsztaciku mojego Szwagra i przeszlifować. Jak wiecie samochodu już nie posiadam, korzystam z autka Taty, ale wtedy właśnie wyjechał. Przyszło mi więc przemieszczać się po Warszawie rowerowo, ale to przecież żaden problem dla mnie!!! Skoro Chińczycy potrafią na rowerach przewozić ogromne pakunki, to ja dam radę 2 krzesełka. Zapakowałam na bagażnik, przywiązałam paskiem od mojej torebki (nic innego akurat nie miałam, a pasek był odpinany) i ruszyłam. Dojechałam do domu bez przeszkód tylko niektórzy na mnie tak dziwnie patrzyli. Nie wiecie przypadkiem dlaczego? Potem jeszcze z tymi krzesełkami podróżowałam tramwajem, a na koniec Szwagier przyjechał po mnie na pętlę i zawiózł na miejsce. Zostałam przeszkolona z posługiwania się wiertarką z nakładką do szlifowania i przystąpiłam do dzieła. Po wyszlifowaniu, pomalowałam dwukrotnie krzesełko białą farbą akrylową do drewna (meble u dziecka są białe). Zajęło to całkiem sporo czasu więc drugim krzesłem zajęłam się w kolejny weekend. W tygodniu zdążyłam odwiedzić hurtownię tapicerską i zakupić nowy materiał obiciowy, nową gąbkę, zszywki tapicerskie (zszywacz już posiadam) i odpowiednie nici.
Przyszedł czas na siedziska i oparcia i wtedy właśnie poległam. W tych moich zapędach w ogóle nie uwzględniłam mojej alergii na roztocza. Co tu dużo mówić, krzesła pewnie miały ok 50 lat i przez te 50 lat kurzu zebrało się co niemiara. Musiałam zdjąć starą tapicerkę, warstwę spodnią, starą kruszącą się gąbkę. Na dodatek cały kurz wzbił się w powietrze. Bardzo szybko zaczęłam smarkać, kichać, dostałam zapalenia spojówek, spuchłam i zaczęła mnie potwornie boleć głowa. Trudno - powiedziało się a, to trzeba powiedzieć b. Zajęło mi to 4 wieczory (1 wieczór na 1 część). W tym czasie łykałam moje leki antyalergiczne, wietrzyłam, ściąganie obić z pozostałych części wykonywałam na dworze, ale niewiele to pomagało. Gdy skończyłam, całe mieszkanie wysprzątałam na mokro, ale czeka mnie jeszcze pranie firanek, pledów, poszewek od poduszek etc.
Efekt końcowy przedstawia się tak (sesja zdjęciowa oczywiście w ogródku): Nie byłam pewna czy dziecko skusi się na te krzesełka, więc gdy wróciła nieśmiało zadeklarowałam, że w razie czego mogę je zabrać, szczególnie że pod spodem użyłam specjalnej tkaniny antyroztoczowej :) Krzesła zostały na Żoliborzu.
Komentarze
Prześlij komentarz